
Co jest największym tematem tabu w Niemczech? Czy jest coś takiego, o czym Niemcy niechętnie rozmawiają? Czy możesz mi szczerze odpowiedzieć Wolfgang? – zapytałam kiedyś syna mojej podopiecznej.
- Czy jest jeszcze tutaj jakieś tabu? Przecież już wszystko powiedziano, ujawniono, odtajniono, wszelkie afery korupcyjne, tajemnice, o molestowaniach, szwindlach itd. Cały ten seks, prywatne życie toczące się w mediach społecznościowych ujawniane bez żenady. Byleby dostać ochłap popularności przez moment, zwrócić na siebie uwagę. Wszystko jest teraz na chwilę i jednorazowe!
- Wolfgang! Powiedz mi, o czym Niemcy nie rozmawiają?
Wolfgang popatrzył mi w oczy.
- Holocaust!
Niemcy nie rozmawiają o holocauście. Mają głębokie poczucie winy. Wyjaśnił mi Wolfgang.
Czy to jest jeszcze temat tabu Haneczko?
Zanim do Haneczki zadzwoniłam, długo się zastanawiałam, czy mogę jej zadać takie pytanie. Z Haneczką znamy się przeszło 20 lat, ale jest to znajomość specyficzna. Spotykamy się bardzo rzadko, raczej do siebie piszemy - też rzadko. Jednak piszemy – tradycyjne listy na papierze. Haneczka jest lekarką z pasją, ale nigdy nie opowiada ani o swoim życiu prywatnym, ani zawodowym. Jest introwertyczką. Chciałam dowiedzieć się od Haneczki, czy coś się zmieniło w społecznej świadomości, jeżeli idzie o śmierć osób najbliższych, czy potrafimy o śmierci rozmawiać. Hania jest specjalistką od medycyny paliatywnej.
- Nic się nie zmieniło! Gadamy półgębkiem, tchórzliwie, a najczęściej udajemy, że śmierć nie istnieje! - Odpowiedziała zdecydowanie Haneczka.
Właśnie!
W Niemczech zauważyłam trochę inne podejście. Wydaje mi się, że bardziej dojrzałe. Byłam w szoku, kiedy podczas mojej jednej szteli podopieczna postanowiła umrzeć. To nie miało nic wspólnego z eutanazją.
Marie nie chciała już tak dalej żyć jak żyła. Po kilkuletniej walce z rakiem jej ciało było okaleczone przez ingerencje chirurgiczne. Podłączono ją do różnych rurek. Medycyna zrobiła wszystko, co można było zrobić w jej sytuacji, nie dając jednak szans na normalne życie.
Pielęgniarka z hospicjum wyjaśniała rzeczowo, dokładnie i bardzo spokojnie, co się będzie w jej organizmie działo, kiedy już zostanie odcięte sztuczne odżywianie, na które Marie nie chciała podpisać dalszej zgody. Takie miała prawo. Marie nie miała demencji. Była osobą w pełni sprawną umysłowo.
- Będzie pani coraz słabsza, bardziej senna i w końcu pani zaśnie, bez bólu. – mówiła spokojnie pielęgniarka.
Podopieczna chciała się jeszcze pożegnać ze wszystkimi. Rodzina – liczna i bardzo zżyta, kochająca Marie, spotkała się na niedzielnym obiedzie. Cały dom tętnił życiem – dorosłe dzieci, dorosłe wnuki i małe prawnuki. Żadnego smutku, choć wszyscy doskonale wiedzieli, po co się tutaj spotkali. Potem Marie chciała już pozostać sama, w swoim pokoju. Wtedy zaczęło się to, czego pragnęła – odejście. Takie jak w scenerii filmowej – wszyscy zgromadzeni, najstarsza córka trzyma ją za rękę i mówi, żeby się nie bała, że jest tak, jak marzyła – jeszcze raz zobaczyć wszystkich zebranych i odejść. Kochałaś nas wszystkich, my ciebie też.
Towarzyszyłam im też. Nie ukrywałam wzruszenia, zdziwienia, podziwu dla godności Marie, szacunku, jaki mieli do siebie nawzajem.
Podziwiałam dojrzałość, z jaką przyjmowali rzecz najbardziej oczywistą i pewną w naszym życiu – odejście na zawsze.
Dodaj komentarz